mszelive
 
intencje
 
mszenabozenstwa
 
sakramenty
 
parafialnyyt
 
kancelaria

W zeszłym tygodniu rozważaliśmy te wydarzenia Wielkiego Tygodnia oraz związane z nimi pewne aspekty wiary, które doprowadziły św. Piotra Apostoła do sytuacji, w której zaparł się swego Mistrza. Były nimi: nadmierna ufność w siebie i własne siły, która może prowadzić do ubóstwienia człowieka; brak modlitwy, która umacnia wiarę, a niekiedy jest jej jedyną ostoją oraz próba wiary, która, w myśl zasady co nas nie zabija, to nas umacnia, może być swego rodzaju kuźnią, w której hartuje się wiarę.

Dziś nasze spojrzenia i umysły skierujemy w stronę innej osoby, osoby, która swą postawą i czynami odsłoni przed nami nowe wymiary wiary.

Nie wiemy kim był, czym się zajmował, ile miał lat zanim Jezus wybrał go do grona Dwunastu. Właściwie nie wiemy o nim prawie nic oprócz tego, że pochodził z Kariotu. Judasz, bo o nim mowa, musiał przystać do tych, którzy chodzili za Jezusem, słuchać Jego pouczeń i być na tyle blisko, że znalazł się wśród uczniów przeznaczonych do specjalnych zadań. W gronie Dwunastu niczym szczególnym się nie wyróżniał i przez długi czas chodzenia z Jezusem nie spotykamy go w żadnej specjalnej sytuacji. Wprawdzie wszystkie spisy apostołów wymieniają go na końcu i dodają, że miał stać się zdrajcą, ale zostały one napisane już po tragicznych wydarzeniach tamtego Wielkiego  Tygodnia.

Dopiero w ostatnich dniach Jezusa dowiadujemy się, że Judasz pełnił rolę skarbnika, nosił trzos, do którego różni ludzie składali datki przeznaczone na utrzymanie Jezusa i Jego uczniów. Ewangelia mówi nam, że Judasz nie był uczciwy i część pieniędzy, którymi obracał, przeznaczał dla siebie. Św. Jan opisując wydarzenie namaszczenia Jezusa w Betanii mówi wprost, że Judasz „był złodziejem”.

Wielu autorów w licznych powieściach starało się uzupełnić ten dosyć ubogi zestaw informacji o Judaszu. Wielu też próbowało wyjaśnić skomplikowany proces tracenia przez niego wiary i odchodzenia od Jezusa, który w ostateczności doprowadził do tego czynu, który dobrze znamy z Ewangelii, czynu, który okrył go niesławą, a nawet przekleństwem na całe wieki.
 
Judasz wydał Jezusa na śmierć. Sprzedał Boga za marną kwotę 30 srebrników. Wyszedł z Ostatniej Wieczerzy i przyprowadził do ogrodu Getsemeni siepaczy, którzy pojmali Jezusa i zaprowadzili, by był osądzony i stracony. Ale gdy to się już stało Judasz odczuwa wyrzuty sumienia. Nie może odwrócić biegu wydarzeń, chce więc chociaż zwrócić pieniądze które ciążą mu jako zaplata za niewinną krew. A kiedy jego mocodawcy nie przyjmują ich, rzuca je w świątyni, a następnie udaje się gdzieś na odludne miejsce i dokonuje samobójstwa. Kiedy Jezus, wisząc na krzyżu, oddaje swe życie za wszystkich, aby przez Jego ofiarę wszyscy mieli życie wieczne, ten uczeń i zdrajca pozbawia się życia przez powieszenie na jakimś przypadkowym drzewie.

Dlaczego tak postąpił?! Co skłoniło Judasza do tak okropnych czynów? Nigdy nie poznamy ostatecznych i pełnych motywów tej decyzji. Jest to jakaś wielka tragedia tego człowieka, który tak straszliwie pokrzyżował swoje drogi. Swoją tajemnice Judasz zabrał ze sobą na drugi świat.

Są jednak sprawy o których warto pomyśleć i które mogą się nam przydać na drodze wielkopostnego nawrócenia i rewizji naszej wiary. Wiemy z pewnością, że tragedia Judasza, choć zapowiedziana już przez proroków w Starym Testamencie i przez Jezusa  w Nowym, nie była nagłym przypadkiem. Ona się przygotowywała przez cały okres jego pobytu z Jezusem. Co zatem mogło być powodem zdrady Judasza? Co skłoniło go do tak tragicznego czynu? Zapewne motywów było wiele, a wszystkie one jakoś się przeplatają i zazębiają. Jednak na pewno w dużej mierze na tę tragiczną decyzje wpływ miała chora wiara tego człowieka. Judasz nie słuchał słów Jezusa, albo słuchał, tylko słyszał w nich to co, sam chciał słyszeć i wierzył w to, co sam chciał wierzyć, bo tak mu było wygodniej.

W co więc wierzył Judasz? W pierwszej chwili może wydawać się dosyć trudnym ustalenie tego, gdyż jak wspomniałem, Ewangeliści niewiele mówią o Judaszu. Jest jednak pewne wydarzenie zanotowane przez św. Jana, które w pewien sposób pokazuje nam jak i w jakiego Mesjasza mógł wierzyć Judasz. Otóż po cudownym rozmnożeniu chleba Żydzi chcieli Jezusa obwołać królem. Było to czymś naturalnym. Dał im przecież jeść! A czyż nie jest to jedna z dwóch podstawowych rzeczy, jakie lud wymaga od swego władcy, by być szczęśliwym? Rzymianie wyrazili to dość prosto. Ludowi, by nim rządzić bez większych buntów i kłopotów,  trzeba dać „chleba i igrzysk”, czyli napełnić brzuch i dostarczyć rozrywki. Wtedy ludzie są na tyle szczęśliwi, nie myślą o buntach.

Wszyscy Żydzi w tamtych  czasach, a z nimi także Judasz oczekiwali na Mesjasza, na takiego właśnie króla. I Jezus w ich mniemaniu spełniał te role znakomicie. W cudowny sposób dał ludziom chleb, a cuda i znaki, które czynił, przywracały zdrowie i życie, ale też dostarczały znakomitej rozrywki. Ale Żydom potrzebne było coś więcej. Oprócz chleba i igrzysk oni potrzebowali jeszcze wolności, wyzwolenia z jarzma znienawidzonego rzymskiego okupanta! Tego oczekiwali przede wszystkim od swego upragnionego Mesjasza. I kiedy Jezus wyraźnie dał im do zrozumienia, że On nie spełni ich oczekiwań, że takiego chleba dla brzucha nie będzie im dawał cały czas, że cudów nie będzie sprawiał na zawołanie, a o walce z okupantem to nawet nie ma mowy, wielu zgorszonych odwróciło się od Niego i odeszło.

Być może wtedy w sercu Judasza pojawiła się pokusa odejścia. Jezus wyczuł ją i dlatego pyta uczniów czy i oni chcą odejść? Ale Judasz nie odpowiedział. Znowu w imieniu całej grupy odezwał się Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego.” Teraz więc Judasz nie odszedł od Jezusa. Uczynił to później. Na razie dał Mu jeszcze szansę. Może Jezus jeszcze się zmieni. Może się nawróci. Może jak Go zaczną bić, to zacznie się bronić.

W tym momencie warto by spojrzeć na naszą wiarę w Jezusa od strony oczekiwań jakie Mu stawiamy. Czy zadaliśmy sobie kiedyś pytanie, czego my właściwie chcemy od Jezusa? Czego od Niego oczekujemy? Dlaczego np. chodzimy do kościoła? Z przyzwyczajenia? Jeśli tylko z przyzwyczajenia, to przecież przyzwyczajenia się zmieniają. W dzieciństwie ktoś nie lubi pić mleka, a potem za nim przepada. A może chodzimy do kościoła dlatego, że mama nam kazała. Ale co będzie jak dorośniemy i przestaniemy się bać mamy? (Wtedy pewnie będziemy chodzić z przyzwyczajenia, ale już nie do kościoła, lecz pod kościół, bo w kościele za duszno.) A może chodzimy, by uczynić zadość żonie, zaspokoić te jej męczące nalegania i mieć święty spokój.

To są motywy. A powody? Czy chodzimy do kościoła z potrzeby duchowej, by wysłuchać co Bóg ma nam dziś do powiedzenia, co chce nam zaproponować na ten tydzień? Czy może chodzimy, by wycierpieć przez tę godzinę, popatrzeć na tę samą co tydzień temu i tak samo niezrozumiałą liturgię...? Ktoś powie ogólnie, że chodzi się pomodlić. I znów: po co się modlimy? Czy tylko po, to by Bóg zaspokoił nasze potrzeby? Napełnił nasz brzuch? Przecież taka postawa wcześniej czy później kończy się odejściem od Boga. Bóg nie jest służącą.

Jeśli odpowiedź na te pytania będzie twierdząca, to trzeba by zrobić rewizje własnego życia religijnego. Taka wiara nie jest wiarą dojrzałą, taką jakiej oczekuje od nas Bóg. Owszem jest to pewne minimum, ale ono jest co najwyżej wskaźnikiem zwykłej letniości. Św. Maksymilian zaś mawiał, że „letniość to już jest ateizm”. Człowiek, a zwłaszcza chrześcijanin nigdy nie może powiedzieć sobie „dość” w gorliwości.

Patrząc na wiarę Judasza i większości jego rodaków jaką żywili wobec Jezusa nasuwa się jeszcze inne porównanie. Otóż niektórzy ludzie w podobny sposób wierzą dziś w Kościół. Uważają, że głównym zadaniem Kościoła jest dawanie chleba, i to bynajmniej nie tego Eucharystycznego. Kościół to się powinien zająć akcjami humanitarnymi, powinien ograniczyć się do „Caritas-u” i pomocy biednym. Jeśli tylko to robi, to jest dobrze, wtedy spełnia swą misję. Również gdy narodowi przytrafi się jakaś niewola, gdy w kraju rządzą obcy ludzie, to wtedy Kościół jest ostoją tradycji i wartości narodowych, polskości, świątynie są wypełnione i chętnie słucha się kazań politycznych. Ale gdy tylko czasy się zmienią, gdy Kościół zacznie mówić o Królestwie Niebieskim, o przykazaniach, moralności, gdy zaczyna stawiać wymagania, to większość ludzi mówi: „Trudna jest ta mowa, nieżyciowa. Któż jej może słychać”. „Posłuchamy Cię innym razem”. I odchodzą... Kościoły pustoszeją, bo szkoda czasu dla Boga, który nic mi nie może dać prócz wyrzutów sumienia.

Ale Judasz nie odszedł od Jezusa po tamtej nauce o Chlebie Życia, choć nic z niej nie zrozumiał oprócz tego, że Mistrzowi nie jest w głowie królestwo ziemskie. Judasz nie był człowiekiem niewierzącym. On wierzył w mesjasza, tylko inaczej go sobie wyobrażał, czego innego oczekiwał. Chciał władzy, zaszczytów, a tymczasem musiał włóczyć się jak żebrak po polach i pustyniach. Chciał pieniędzy, a tymczasem musiał się o nie sam starać podkradając ze wspólnego trzosa.
 
Nie dziwi więc fakt, że kiedy podczas namaszczenia w Betanii Jezus znowu zaczął mówić dziwnym językiem o pogrzebie o swoim odejściu, zezłościł się na takiego Mesjasza i tę złość chciał jakoś wyładować. Może przy okazji chciał sobie odbić za te 2 lata zwodzenia, 2 długie lata tułaczki po Palestynie. Dość, że tę swą gorycz, swój żal chciał jak najszybciej utopić w jakimś  wykwintniejszym trunku, najlepiej w słodkiej zemście. Pobiegł do arcykapłanów i nie targując się nawet zbytnio sam zaproponował wydanie Mistrza.

Desperacki i pochopny krok Judasza jest dowodem jak ważne dla właściwej wiary jest uważne wsłuchiwanie się w to, co Jezus o sobie mówi, w Słowo Boże. Judasz słuchał nauki Mistrza. Tyle razy słuchał przepowiedni Jego męki, zapowiedzi zdrady, tyle razy Jezus swymi słowami i postępowaniem dawał uczniom do zrozumienia, że jest Mesjaszem, ale nie takim którego oczekują współcześni Mu Żydzi, że nie przyszedł walczyć z Rzymianami lecz z grzechami i ludzką słabością, że nie przyszedł królować jak znani im władcy, lecz że przyszedł służyć. Ale on słyszał w nich to, co sam chciał słyszeć, co jemu odpowiadało. Żydzi mieli swoją wizję mesjasza, a potem gdy Jezus ich rozczarował postanowili go usunąć. Taki też był Judasz.

Problem niezrozumienia słów Jezusa nie był tylko problemem Judasza i ówczesnych Żydów. I dziś przecież istnieje wiele sekt, czy nowych kościołów, które tak właśnie traktują Słowo Boże. Odnajdują w nim to, co sami chcą odnaleźć. Nie widzą np. prawd oczywistych tam, gdzie one są, a dopatrują się w słowach Jezusa jakichś niezwykłych przepowiedni czy tajemniczych ukrytych sensów. Po swojemu interpretują Pismo Święte. Przeakcentowują w nim to co ludzie chcą słuchać, jakieś prawdy o końcu świata, a potem wielu ludzi idzie ślepo za ich głosem odchodząc od Chrystusa. Trochę z ciekawość, trochę dlatego że to egzotyczne, nowe, a trochę z braku wiary w to słowo jakie powiedział Jezus, a które pilnie przechowuje i strzeże Kościół.

Na zakończenie trzeba powiedzieć o jeszcze jednym aspekcie wiary, a właściwie niewiary Judasza. Otóż powodem dla którego Judasz popełnił samobójstwo był brak wiary w miłosierdzie Boże, czyli rozpacz. Judasz zapomniał przypowieść o Synu Marnotrawnym, a może nigdy w nią nie wierzył.  Zresztą nie dziwi to, bo mesjasz w którego wierzył był władcą surowym i sprawiedliwym. O Bogu miłosiernym, o którym nieustannie przypomina Stary Testament, Judasz zapomniał.

Dziś ta prawda jest na nowo przypomniana przez św. s. Faustyne i Ojca Świętego. Mimo tego czasem zapominamy o Bogu przebaczającym nasze winy, o Jego miłosiernej miłości. Judasz nie mógł słyszeć słów Jezusa z krzyża: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią, stąd jego rozpacz i ten desperacki czyn, ale my możemy usłyszeć w konfesjonale słowa i ja odpuszczam tobie grzechy... idź w pokoju, stąd powinno nam być łatwiej przyjąć prawdę o Bożym przebaczeniu niż Judaszowi.

Moi drodzy. Każde ludzki życie niesie ze sobą niesamowite bogactwo, olbrzymią prawdę o człowieku, nawet gdy jest to życie Judasza, o którym  sam Jezus powiedział, że „lepiej by dla takiego człowieka było, gdyby się nie narodził”. A jednak Judasz żył i zrobił to, co zrobił. Spróbujmy nie powtórzyć jego błędów!

Niech lekcja wiary jakiej udzielił nam ten człowiek będzie dla nas przestrogą, a jednoczenie zmobilizuje do rachunku sumienia z naszej wiary. Czy nie jest to wiara w Jezusa, którego sami sobie wymyśliliśmy, Jezusa, który jest dobrą wróżką do spełniania naszych życzeń. Czy przypadkiem nie stawiamy Jezusowi warunków: „będę w Ciebie wierzył jak będziesz taki i taki, jak spełnisz to i to”? Czy wreszcie nasza wiara jest na tyle silna, że nawet bardzo ciężki grzech nie jest w stanie jej zniszczyć, bo ufamy w Boże miłosierdzie. Amen.